Nie daję rady, nie jestem w stanie
Wspiąć się po szklanej, pionowej ścianie
Minąć tej góry, która wyrosła
Na mojej drodze: zimna, wyniosła
Wisi nade mną, jak sine fatum
Niespodziewany finał dramatu.
Błagam
w pokorze:
Ratuj
mnie Boże!
Gdy na powierzchni w nurcie spienionym
Trzyma mnie tylko jedno źdźbło słomy
I jest nim właśnie nasze kochanie?
Co będzie jeśli kochać przestanie?
I jednym, zimnym dekretem losu
Mój świat zatonie w studni kosmosu.
Błagam
w pokorze
Ratuj
mnie Boże!
Na waszych szyjach ciążę kamieniem
Łzą na policzku jestem, westchnieniem
Przybysz z Gomory, albo Sodomy
Mam dla was cztery północne strony
Budzę w was niechęć, albo ironię
Burząc waszego świata harmonię.
Błagam
w pokorze
Ratuj
ich Boże!