Na twym tle widzę wciąż swoją małość
Swą nikczemność, swą niedoskonałość
Pomnik cnót, istny cud, splot koronek
Oto ty, prawie Bóg – pan Małżonek!
Nie zrozumie, nie utuli w rozpaczy
Na swój tors każdy cios wszelkie razy
Przyjmie mąż, mój Pan Mąż, Mąż bez skazy.
Nie
znosimy
Żadnych
świadków
Żadnych
świadków
Naszych
potknięć
I
upadków
Nasza
słabość:
Dusza
łzawa
To
wyłącznie nasza sprawa
Nie
lubimy
Nie
znosimy
Żadnych
świadków!!!
Dalej już, gwiezdny kurz - żadnych granic
Żadne „my” nie powróci – to
na nic
A ty giń a ty płyń po obłokach
Wierząc że wróci łza znów do oka.
A ty cierp wciąż, szlachetnie i godnie
Z tym cierpieniem ci widać wygodnie
Ciężkim tak zimnym tak, jak z kamienia
Budzisz wstyd pożar dusz i sumienia.
Nie
znosimy
Żadnych
świadków
Żadnych
świadków
Naszych
potknięć
I
upadków
Nasza
słabość:
Dusza
łzawa
To
wyłącznie nasza sprawa
Nie
lubimy
Nie
znosimy
Żadnych
świadków!!!